Aktualności

Wybrał mnie czas, cz. 3

11.10.2018

„To dla nich założyłam fundację. Dla nich też – głównie dzięki pieniądzom pozyskanym z odpisów 1% podatku – wybudowaliśmy w Radwanowicach »Dolinę Słońca« i Warsztaty Terapii Zajęciowej w Lubiatowie. Pomaganie takim ludziom nie jest proste” – mówi Anna Dymna w ostatniej części jubileuszowego wywiadu.

– Niektórzy twierdzą, że organizacje charytatywne, podobnie jak każda firma, muszą kierować się wyłącznie własnym interesem, a nawet konkurować między sobą. Pani nie podziela tej opinii. Dlaczego?

– Zawsze podkreślałam i podkreślam, że fundacje albo stowarzyszenia powinny z sobą współpracować, wspierać się wzajemnie, szanować, działać w atmosferze życzliwości. Wykonujemy przecież identyczne zadanie: pomagamy osobom pokrzywdzonym przez los. Dlatego moja fundacja od lat wspiera inne organizacje pozarządowe: finansowo, rzeczowo, w zakresie wiedzy księgowej, fundraisingu czy PR. Naturalnie, muszę przede wszystkim pozyskiwać środki dla swoich podopiecznych. Przecież nie mogę im powiedzieć: „Zajmowaliśmy się wami od piętnastu lat, ale teraz nie mamy już pieniędzy, więc zamykamy ośrodki. Wracajcie do domów, a ten, kto nie ma domu i jest sierotą, niech szuka miejsca na ulicy”. Jestem świadoma ogromu odpowiedzialności. Ale, na przykład, parę lat temu zdecydowałam, że fundacja „Mimo Wszystko” będzie dzielić się – po połowie – pieniędzmi ze wspaniałej akcji charytatywnej „Choinki Jedynki”, którą, w okresie przedświątecznym, organizuje Program Pierwszy Polskiego Radia. W ten sposób wsparcie otrzymali podopieczni nie tylko moi, ale także Fundacji Andrzeja Brandstattera Pro Artis, Fundacji im. Brata Alberta, Stowarzyszenia Debra Polska „Kruchy Dotyk” i fundacji „Wygrajmy Razem” z Dąbrowy Górniczej.

– Promuje Pani również mniejsze organizacje pozarządowe podczas czerwcowych koncertów na krakowskim Rynku Głównym, które wieńczą Festiwal Zaczarowanej Piosenki i Ogólnopolskie Dni Integracji „Zwyciężać Mimo Wszystko”.

– Nasze koncerty transmituje TVP, więc taka promocja ma siłę. Uważam, że należy głośno mówić o fundacjach albo stowarzyszeniach, które działają na uboczu, nie posiadają dużej siły przebicia, lecz robią rzeczy wspaniałe, zmieniają ten świat na lepszy. Co roku, gdy znajduję wolny czas, odbywam też dziesiątki podróży do miast i miasteczek, w których znajdują się ośrodki dla osób chorych albo niepełnosprawnych. Widzę, jacy niezwykli ludzie w nich pracują, jak bardzo zaangażowani są w swoje działania. Często mają kompleksy, nie wierzą w siebie, bo tego, co robią w swoich małych ojczyznach, nikt nie docenia. Nie pisze się o nich w gazetach, nie pokazuje ich telewizja. Spotkania z takimi ludźmi dają mi siłę, wiedzę, zarażają energią. Poza tym uważam, że wspieranie mniejszych organizacji pomocowych to w jakimś sensie również moja powinność. Nam jest trochę łatwiej, fundacja „Mimo Wszystko” ma moją twarz. Ludzie pamiętają Anię Pawlaczkę, Marysię Wilczórówną, Basię Radziwiłłówną. Niektórzy ludzie właśnie dzięki tym rolom lubią mnie i mi ufają. Chętniej nam pomagają. Media często zapraszają mnie do rozmów na różne, ważne społeczne tematy. Często dlatego, że od prawie pół wieku jestem publiczną osobą.  Od piętnastu lat nagrywam też program „Spotkajmy się”. Mam więc często możliwość, by mówić o problemach i pracy innych fundacji, które same nie mają okazji udzielać wywiadów i opowiadać o swoich problemach oraz działaniach.

– Gdyby działania fundacji „Mimo Wszystko” były mierne, to w pozyskiwaniu środków nie pomogłaby żadna Pani kreacja aktorska.

– Mam tego świadomość. Na społeczne zaufanie pracujemy ciężko każdego dnia. Od piętnastu lat. Rozliczamy się z każdej złotówki. Sami na siebie nasyłamy kontrole, uważnie analizujemy przepisy. W naszych działaniach wszystko musi być czyste, konkretne, celowe.

– Podopiecznymi fundacji „Mimo Wszystko” stała się, na przykład, rodzina Górków – pięcioraczki z Brzeska, które, w 2007 r., przyszły na świat w dramatycznym stanie zdrowia, trzy miesiące przed wyznaczonym terminem porodu. W 2010 r. pomagaliście chorym i niepełnosprawnym powodzianom z Sandomierza i gminy Lanckorona, którym żywioł zabrał cały dobytek. Pięć lat temu wsparliście ukraińskich uchodźców z pogrążonego wojną Dombasu. A, przed czterema miesiącami, pomagaliście rugbistom na wózkach wyjechać na mistrzostwa świata do Sydney. Jednak ciągle podkreśla Pani, że głównym zadaniem fundacji „Mimo Wszystko” jest wspieranie osób z niepełnosprawnością intelektualną.

– Tak jest w istocie. To dla nich założyłam fundację. Dla nich też – głównie dzięki pieniądzom pozyskanym z odpisów 1% podatku – wybudowaliśmy w Radwanowicach „Dolinę Słońca” i Warsztaty Terapii Zajęciowej w Lubiatowie. Pomaganie takim ludziom nie jest proste.

– Dlaczego?

– Zwykle darczyńcy albo sponsorzy lubią widzieć efekty pomagania. Tymczasem fundacja „Mimo Wszystko” zajmuje się głównie osobami, które nie rokują. Nasi niepełnosprawni intelektualnie podopieczni nie odzyskają zdrowia, sprawności, nie ukończą szkół, nie będą pracować i nie założą rodzin. Tacy przyszli na świat i nic tego nie zmieni. Oni stanowią grupę najbardziej zagrożoną wykluczeniem społecznym.

– Ponieważ są społecznie nieużyteczni.

– Wręcz przeciwnie. Osobiście przekonałam się, jak wiele tacy ludzie potrafią dać światu dzięki czystości swoich uczuć, prostocie odruchów. Trudno to jednak wytłumaczyć, racjonalnie uzasadnić. Sens pomagania im musi być oparty na przekonaniu, że również oni posiadają iskrę Bożą. Warto ich wspierać już przez sam fakt, że przyszli na ten świat. Cierpią, cieszą się, mają marzenia oraz potrzeby. Jak każdy człowiek. Zasługują więc na naszą miłość, szacunek i wsparcie, bo przecież też posiadają godność. Wielu z nich powinno znaleźć swoje miejsce na rynku pracy. To jest możliwe, ale wymaga oczywiście dobrego przygotowania: przekonania pracodawców, że osoba niepełnosprawna intelektualnie potrafi sumiennie i z radością wykonywać proste czynności, że jej obecność uzdrawia relacje między pracownikami. Oczywiście, trzeba przygotować podopiecznego do pracy, a do tego niezbędni są trenerzy, opiekunowie, więc i środki na uruchomienie takiego projektu. Myślę, że to jest również wyzwanie i następny krok na drodze naszej fundacji.  Pytania, dlaczego pomagam takim osobom, skoro i tak nic z nich nie będzie, towarzyszą mi od piętnastu lat. Nie da się jednak racjonalnie na nie odpowiedzieć. Ja już wiem, dlaczego obecność tych ludzi jest światu potrzebna, a także dlaczego warto i należy im pomagać.

– Nie każdy to rozumie…

– Daleka jestem od potępiania tych, którzy nie czują się na siłach, by z pełnym zaangażowaniem stykać się z cierpieniem, umieraniem albo kalectwem. Przecież nie wszyscy jesteśmy do tego stworzeni. Znam wielu ludzi, którzy tego nie potrafią. Nie oznacza to wcale, że te osoby są złe i mało wrażliwe. Zresztą ci, których odpychają choroby i ciężkie uszkodzenia bliźnich, ale którzy na co dzień są życzliwi, radośni i mądrzy, także robią wiele dobrego i czynią ten świat jaśniejszym. Istnieje wiele sposobów, dzięki którym możemy upiększać życie innych ludzi. Istotne, żeby starać się to robić i zawsze pamiętać, że wokół nas są tacy, którym możemy pomóc. Czasami wystarczy się uśmiechnąć. To przecież nic nie kosztuje.

– Czy istnieje cena, którą płaci Pani za swoją działalność społeczną?

– Nie zastanawiam się nad tym. Takie refleksje zabijają radość z działania. Los sprawił, że w moim życiu nadszedł dzień, gdy zrozumiałam, że mogę pomagać słabszym. Oczywiście nieraz to pomaganie jest okupione ogromnym wysiłkiem. Ale im większy wysiłek, tym radość z pracy jest większa. Swoją fundację założyłam tylko po to, żeby uratować warsztaty terapeutyczne dla dwudziestu sześciu osób niepełnosprawnych intelektualnie. Jednak sprawy zaczęły toczyć się lawinowo. Każdy dzień pokazuje, co moja fundacja ma robić. Idę prostą, jasną drogą. Wiem, gdzie jest punkt, do którego dążę, kto jest najważniejszy i kim najpierw muszę się zaopiekować. Okazało się również, że moja działalność społeczna budzi zaufanie. Nie mogę więc powiedzieć, że nie podejmę takiego czy innego działania, bo ono mnie przerasta. Zajmując się tyloma sprawami, trudno myśleć o cenie, jaką płaci się za tego rodzaju aktywność.

– Marzyła Pani o tym, by zwycięzcy Festiwalu Zaczarowanej Piosenki śpiewali w opolskim Amfiteatrze. Stało się. Warsztaty Terapii Zajęciowej w nadbałtyckim Lubiatowie też wzięły się z marzeń Anny Dymnej. Podobnie jak ośrodek „Dolina Słońca” w Radwanowicach. O jakich kolejnych projektach fundacji „Mimo Wszystko” Pani marzy?

– Marzeń mam dziesiątki. Nawet boję się o nich głośno mówić, by niczego nie spłoszyć i nie zapeszyć… I nie wystraszyć nikogo. Najważniejsze, by kontynuować wszystkie nasze projekty, a jest ich przecież bardzo dużo. Jednak najważniejsze to utrzymywanie i rozwijanie „Doliny Słońca” oraz kontynuacja przerwanej budowy ośrodka nad morzem. Marzę o wybudowaniu domów stałego pobytu dla samotnych i bezradnych osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi. To jest paląca potrzeba. Osoby te, nawet gdy są dorosłe, zawsze bowiem potrzebują opieki oraz pomocy. Ich rodzice często nie są w stanie zapewnić im godnego miejsca. Często piszą w dramatycznych listach, że błagają o pomoc, są w rozpaczy, bo nie wiedzą, co będzie z ich dorosłymi dziećmi, kiedy umrą. Znam wiele takich przypadków.

– Znamienne jest to, że od początku istnienia fundacji „Mimo Wszystko” funkcję jej prezesa sprawuje Pani społecznie…

– … ponieważ uważam, że to najuczciwsze rozwiązanie. Jestem przecież aktorką. Kiedy mam próby w teatrze albo na planie filmowym, to przestaję być dyspozycyjna. Scena staje się dla mnie świętością. Jest też inny powód niebrania przeze mnie pieniędzy za pracę w fundacji, znacznie trudniejszy do wytłumaczenia. Jak bowiem da się wycenić pieniędzmi na przykład to, że anonimowy przechodzień ratuje życie człowiekowi, który nagle przewraca się na chodniku, bo ma atak serca albo udar mózgu? Owszem, lekarz wykonuje swój zawód, więc za ratowanie życia i zdrowia bierze honorarium. Nie można jednak wyceniać prostych, spontanicznych, ludzkich odruchów. Od początku swojej działalności społecznej czuję się jedynie niczym taki przechodzień, który pomaga komuś leżącemu na ulicy, bo inaczej postępować po prostu nie potrafi.

Rozmawiał Wojciech Szczawiński

Czytaj też

Wybrał mnie czas, cz. 1

Wybrał mnie czas, cz. 2

Może Cię zainteresować

Magiczna więź

21.11.2024

Gośćmi jutrzejszego programu „Anna Dymna – Spotkajmy się” będą genetyczni bliźniacy: Krzysztof Włostowski i Agnieszka Peglan-Goszka. Pan Krzysztof chorował na ostrą białaczkę szpikową.

Kobieta stoi na scenie. Widoczna jest od pasa w górę. Ma długie blond włosy i nosi okulary. Ubrana jest w białą koszulkę z wzorami kwiatów i szary fartuszek w podobne wzory. Mówi coś do mikrofonu umieszczonego na statywie przed nią. Kobieta w prawej ręce ma teczkę, a na lewej przewieszony duży wiklinowy koszyk. W koszyku są kolorowe kwiaty. W tle czarna kurtyna. Przypięte są do niej wycięte papierowe wzory w jesiennej tematyce.

Odczarowywanie niepogody

19.11.2024

Wczorajsze przedpołudnie spędziliśmy w podkrakowskiej „Dolinie Słońca”. Dzieliliśmy się poezją. Kolejna edycja wierszobrania zaowocowała pięknymi, zabawnymi, ale i wzruszającymi słowami. Wraz z gośćmi z zaprzyjaźnionych ośrodków oraz szkół skutecznie odczarowaliśmy niepogodę za oknami.

Create a Mobile Website
View Site in Mobile | Classic
Share by: