Aktualności
Pięciokrotnie wygrany
Ma dwadzieścia cztery lata. Twierdzi, że na astmę najlepszy jest śpiew. W ubiegłym roku, na Rynku Głównym w Krakowie, zdobył Statuetkę Zaczarowanego Ptaszka i stypendium w kwocie 24 tysięcy złotych. Teraz przygotowuje się do występu na 56. Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.
Rozmowa z Michałem Wiśniewskim, laureatem 6. i 14. Festiwalu Zaczarowanej Piosenki
– Kiedy zaczął Pan śpiewać?
– W podstawówce. Chciałem robić coś więcej, niż tylko się uczyć. Zacząłem podążać śladami młodszego brata, Mateusza. On już wtedy śpiewał, brał udział w różnych konkursach. Szło mu nieźle. Obecnie studiuje wokalistykę na czwartym roku Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Ja zacząłem od szkolnego chóru. W nim czułem się jak pączek w maśle. Ale po jakimś czasie nauczyciel zdecydował, żebym występował solo na szkolnych akademiach. Zacząłem też brać udział w konkursach wokalnych. To już fajne nie było.
– Dlaczego?
– Prezentacje solowe bardzo mnie stresowały, bałem się. Wiedziałem przecież, że nie potrafię śpiewać. W końcu pojechałem z Matuszem na jakiś festiwal. On dostał Grand Prix, ja – wyróżnienie. Tamto wyróżnienie to było jednak dla mnie naprawdę wielkie coś. Po raz pierwszy pomyślałem, że idę w dobrym kierunku. Występy solowe przestały mnie stresować. Na konkursach coraz częściej dostawałem nagrody.
– A kiedy po raz pierwszy wysłał Pan zgłoszenie do Festiwalu Zaczarowanej Piosenki?
– W gimnazjum, w roku 2009. Miałem wtedy 14 lat. Dostałem się do finału. I dopiero się zaczęło… Dostałem potężnego „kopa”. Zresztą powinienem otrzymać go wcześniej. Miałbym wtedy poważniejsze podejście do śpiewania.
– W tamtym czasie nadal nie traktował Pan serio swojej pasji?
– Moja postawa była mało profesjonalna. Jak to u dzieciaka, który podśpiewywał sobie, ale – co najwyżej – nadawał się do karaoke. Dopiero podczas warsztatów wokalnych, poprzedzających koncert finałowy 6. Festiwalu Zaczarowanej Piosenki na Rynku w Krakowie, „ostro” wzięła się za mnie Ania Ozner. Była cierpliwa, wyrozumiała, jednocześnie stanowcza – pełen profesjonalizm. Naprawdę wyszło mi to na dobre. Zresztą pozostałe nauczycielki, Aurelia Luśnia-Stankiewicz, Joanna Lewandowska i Joanna Lalek, albo Radek Labahua, kierownik muzyczny festiwalu, również pokazywali, że we mnie wierzą. I że wymagają ode mnie zaangażowania. Tak było podczas każdych warsztatów. To wszystko, w połączeniu z regularnymi zajęciami w Studiu Piosenki mojego instruktora Czarka Kubackiego, szybko dało imponujące rezultaty.
– Ale w 2009 roku nie został Pan laureatem Festiwalu Zaczarowanej Piosenki.
– To nie miało znaczenia. W tamtym, pierwszym, moim finale zaśpiewałem solo i z Munkiem Staszczykiem. Nagrodą stał się sam udział w konkursie, jego niesamowita atmosfera. Potem wysłałem zgłoszenie do kolejnej edycji. Udało się. W 2010 roku zająłem drugie miejsce w kategorii dziecięcej. Wtedy na scenie towarzyszył mi Robert Gawliński. A ponieważ w następnym roku skończyłem szesnaście lat, znowu mogłem wziąć udział w projekcie – już jako wokalista dorosły. W sumie na Rynku w Krakowie wystąpiłem pięć razy. Dzisiaj myślę, że właśnie to stało się dla mnie największą wygraną. Co roku mogłem się doskonalić, oswajać z profesjonalną sceną muzyczną.
– Z jakimi wykonawcami śpiewał Pan w finale jako dorosły wokalista?
– Z Maciejem Miecznikowskim, Kayą… Duet z panią Kayą zapamiętam do końca życia, jako totalnie zaczarowany. Pani Kaya była przemiła, genialnie się z nią śpiewało. Dostałem też od niej sporo wsparcia. Jeszcze przed naszym występem powiedziała do publiczności, że jestem świetnym wokalistą, więc należą mi się brawa. Oczywiście, każdy występ na krakowskim Rynku był dla mnie zaczarowany. Ale ten z panią Kayah – szczególnie.
– Zwycięstwo w kategorii „powyżej 16 lat” odniósł Pan dopiero przed rokiem, przy wsparciu Krystyny Prońko.
– Był to również dla mnie niezwykły duet, biorąc pod uwagę dorobek artystyczny pani Krystyny i jej sceniczną charyzmę. Kiedy zobaczyła moją ekspresję, stwierdziła, że nie trzeba mi dawać żadnych wskazówek, bo pewnie wiem najlepiej, w jaki sposób wyrazić na scenie własne emocje.
– Od kiedy śpiewanie zaczął Pan traktować w sposób profesjonalny?
– Właściwie już po pierwszym udziale w Festiwalu Zaczarowanej Piosenki. Postanowiłem wtedy rozwijać się wokalnie. Brat też mnie inspirował.
– Co to znaczy „profesjonalne podejście do śpiewania”?
– To dbanie o własny głos, codzienne trenowanie go, a przy tym chęć rozwoju, pogłębiania wiedzy. To również myślenie o własnych kreacjach scenicznych albo o udziale w warsztatach wokalnych. Na przykład, przygotowując się do występu na festiwalu w Opolu, jeżdżę z mojego rodzinnego Rypina na warsztaty do Ani Ozner w Warszawie. A na co dzień pobieram lekcje u mojego wieloletniego instruktora. Zyskuję na tym bardzo wiele.
– Michał Wiśniewski wygląda na krzepkiego, zadowolonego z życia mężczyznę. Skąd więc Pański udział w konkursie dla osób z niepełnosprawnościami?
– Cieszę się, że sprawiam takie wrażenie. Ale choruję na wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Mam też astmę oskrzelową. Nie można się jednak poddawać. Trzeba nauczyć się żyć z chorobą i walczyć z ograniczeniami, jakie ona niesie.
– Śpiewanie z astmą? Czy to możliwe?
– Jak najbardziej. Jeden z moich lekarzy powiedział kiedyś, że jeśli posiadam słuch muzyczny, to powinienem śpiewać bądź grać na instrumentach dętych. Śpiew jest dla mnie lekarstwem. Radziłbym wszystkim astmatykom, by śpiewali. Na przykład niech to robią pod prysznicem albo jadąc samochodem, nieważne jak i kiedy. Śpiewanie rozszerza płuca. Gdy chodziłem na spirometrie, nikt nie wierzył, że mam astmę. Z jednej strony wychodziło, że choruję. Z drugiej – płuca miałem takie jak u zdrowego faceta. Był nawet czas, gdy spirometrie wychodziły mi wzorowo. Dopiero pewna pielęgniarka zorientowała się, że pomiar robię przeponą, nie płucami. Ścisnęła mi brzuch i kazała oddychać. Wtedy badanie wszystko wykazało.
– W tegorocznym Festiwalu Zaczarowanej Piosenki mogą brać udział również zwycięzcy kategorii „dorośli” sprzed, co najmniej, pięciu lat. Czy, po pięcioletnim odczekaniu, również Pan planuje ponowny udział w tym konkursie?
– Naturalnie. Niech już teraz czekają na mnie w Krakowie.
Rozmawiał Wojciech Szczawiński
Może Cię zainteresować
Magiczna więź
Gośćmi jutrzejszego programu „Anna Dymna – Spotkajmy się” będą genetyczni bliźniacy: Krzysztof Włostowski i Agnieszka Peglan-Goszka. Pan Krzysztof chorował na ostrą białaczkę szpikową.
Odczarowywanie niepogody
Wczorajsze przedpołudnie spędziliśmy w podkrakowskiej „Dolinie Słońca”. Dzieliliśmy się poezją. Kolejna edycja wierszobrania zaowocowała pięknymi, zabawnymi, ale i wzruszającymi słowami. Wraz z gośćmi z zaprzyjaźnionych ośrodków oraz szkół skutecznie odczarowaliśmy niepogodę za oknami.