Wywiady i felietony
Niczym nie dam się zniechęcić
20 maja Akademicki Punkt Wolontariatu KUL, w ramach obchodów 10-lecia istnienia, zorganizował konferencję „Dawaj siebie samego póki Cię jeszcze trochę jest”. Udział w niej wzięli: Anna Dymna, Janina Ochojska, Ewa Dados, o. Filip Buczyński, ks. Andrzej Pietrzak, Renata Kopyść, s. Małgorzata Chmielewska i Magdalena Sałek.
W konferencjach na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim kilkakrotnie brałam udział. W ubiegłych latach, kiedy tam przyjeżdżałam, wśród publiczności były setki młodych ludzi. Pamiętam, że serce mi rosło. Myślałam sobie: „Jakie to wspaniałe, że ta młodzież jest tak bardzo zainteresowana pomaganiem i dawaniem siebie”. Zadawano mi także różne, ważne pytania. Były to fantastyczne, żywe rozmowy. Pamiętam, że ze spotkań na KUL zawsze wracałam ogromnie zbudowana.
W tym roku jechałam do Lublina, licząc na to, że sytuacja będzie podobna. Byłam szczęśliwa również dlatego, że, z okazji konferencji na KUL, zawsze spotykam Janeczkę Ochojską, siostrę Małgorzatę Chmielewską i innych fantastycznych ludzi. Nam, osobom na co dzień zajmującym się działalnością charytatywną, takie spotkania również są bardzo potrzebne. Dlatego, mimo ogromnego zmęczenia po zajęciach w Warszawie, gnałam do Lublina z ogromną radością. Doznałam jednak rozczarowania.
Owszem, tegoroczna konferencja o wolontariacie na KUL była świetnie przygotowana, padały na niej ważne, ciekawe pytania. Dowiedziałam się wielu ważnych rzeczy. Tym razem wzięło w niej jednak udział tylko kilkadziesiąt osób: czterdzieści, trzydzieści, może nawet mniej. Spotkanie nie miało miejsca w auli, jak poprzednio, lecz w o wiele mniejszej sali. Było w tym coś zdumiewającego, a zarazem smutnego. Na korytarzach uczelni kłębiły się przecież tłumy młodych ludzi.
Mówiłam o bezinteresownym pomaganiu: że zdałam sobie sprawę, iż, pomimo ogromnego wysiłku, zmęczenia oraz wielu zajęć, w zamian za moją pracę wolontariuszki w Fundacji „Mimo Wszystko” otrzymuję nieraz więcej niż gdyby ktoś ofiarowywał mi miliony. Uruchamia się wtedy w człowieku dziwna, magiczna siła: przestaje zastanawiać się nad tym, czy warto pracować społecznie kosztem zmęczenia, braku snu oraz czasu dla samego siebie. To zajęcie dodaje ogromnej siły – jakby włączono mi drugie serce. Ze strony publiczności padło między innymi pytanie, która z chwil w mojej działalności wolontariackiej była najbardziej radosna. Odpowiedziałam, że doświadczyłam wielu takich momentów, prawdziwych cudów. Mówiłam o Januszu, Przemku, Agnieszce, o ludziach, w których, mimo wielkiego cierpienia, obudziła się nagle niespodziewana radość życia – po prostu o niezwykłej sile, jaka tkwi w każdym człowieku.
Niewielka liczba osób, jaka wzięła udział w trakcie konferencji o wolontariacie na KUL, dała mi wiele do myślenia. Wiem, że takie spotkania są ogromnie istotne i potrzebne, ale z drugiej strony… Może społeczeństwo ma już przesyt poruszania ważnych tematów, dosyć wszystkiego, co dzieje się wokół? Może większość z nas interesują już tylko sensacje, afery, tematy szokujące? Trzeba by się nad tym zastanowić.
Dwa dni później pojechałam do Marka Piekarczyka, do Bochni, który zaprosił mnie na Festiwal Piosenki „Integracja malowana dźwiękiem”. Z całej Polski zjechały tam dzieci pełnosprawne i niepełnosprawne, aby wspólnie śpiewać – tłum ludzi, ogromna radość, prawdziwe święto. Nagle znalazłam się w innym świecie, pośród ludzi, którym wzajemnie na sobie zależy, którzy interesują się tym, co dzieje się wokół, i są naprawdę szczęśliwi. W jury tego festiwalu zasiadł mój ukochany Wiesiu Komasa, siedziała Ania Rusowicz. Byli też Krzysztof Zanussi, Marek Piekarczyk. Serce znowu mi rosło. Takie wydarzenia uświadamiają, że nie można tracić wiary, że wolontariat daje autentyczną radość.
I wiem, że nigdy niczym nie dam się zniechęcić.
Anna Dymna