Bieżące
Szukam piękna, które nie przemija
„Trzeba znaleźć w sobie coś, co ma nieprzemijalne piękno. To ciężka praca całego życia. Powinno się zrobić wszystko, by być komuś potrzebnym – żeby nie być rozgoryczonym starcem” – mówi w wywiadzie dla „Żyjmy dłużej” Anna Dymna.
– Nasze społeczeństwo starzeje się. Jaki jest pani stosunek do ludzi starych?
– Byłam wychowywana w miłości i wielkim szacunku do starych ludzi. Zawsze byli dla mnie największymi autorytetami i, prawdę mówiąc, dobrze na tym wyszłam. Gdy byłam młoda, dzięki przyjaźni ze starszymi aktorami i aktorkami, nie popełniłam wielu błędów, które by mnie drogo kosztowały. Dla mnie najpiękniejszą osobą na świecie była moja babcia. Miała takie śliczne słoneczka na buzi, gdy się uśmiechała! Moim zdaniem, pogardliwy stosunek do starych ludzi to objaw największej głupoty.
– Starzenie się to proces degradacji. Jak można by, pani zdaniem, nie tyle zapobiegać temu, co choćby tylko spowolniać ten proces?
– Najważniejsze jest to, żeby akceptować siebie w tym przemijaniu, a nie buntować się przeciwko upływowi czasu. Ludzie mają różne charaktery i zupełnie inaczej się starzeją. Mój tata np. denerwował się, bo mu się trzęsły ręce, gdyż miał początki Parkinsona. Udawał jednak, że nic mu nie jest. Starał się ukryć to drżenie. Męczył się z tym straszliwie, bo zawsze był tak zwaną złotą rączką. Uważam, że lepiej zaakceptować swoje ograniczenia, ale równocześnie robić wszystko, aby spowolnić starzenie się: chodzić na rehabilitacje, dbać o siebie. Każdy wiek ma coś swojego, coś pięknego, czego nie miał poprzedni. Wiem, jak wyglądałam, gdy byłam młoda, bo oglądam czasem swoje stare filmy. Ale młodość minęła. Mam 62 lata i wyglądam zupełnie inaczej . Czy mam z tego powodu się powiesić?!
– Niedawno oglądałam po raz -enty „Samych swoich”. Jaka była pani piękna jako młoda dziewczyna!
– Trzeba znaleźć w sobie coś, co ma nieprzemijalne piękno. To ciężka praca całego życia. Powinno się zrobić wszystko, by być komuś potrzebnym – żeby nie być rozgoryczonym starcem, który nienawidzi się budzić, nienawidzi spać, nienawidzi wszystkiego. A znam takich ludzi. Trudne jest też to, że dzieci rosną i opuszczają nas, gdy jeszcze nie jesteśmy tacy starzy. Z tym też musimy sobie poradzić: wymyśleć, jak to zrobić, żeby odejście dziecka tak nie bolało, żeby się nic między nami nie kończyło, lecz żeby ciągle trwało. Trzeba się ze swym dzieckiem przyjaźnić. Musi ono wiedzieć, że do mamy może przyjść zawsze, napić się z nią herbatki, piwa, pomilczeć albo wszystko jej opowiedzieć. Ale na taką przyjaźń trzeba pracować przez lata. Jak się to uda zrobić, to jest super. Bo nie dopadnie nas samotność. Gdy przychodzi starość, odchodzą nasi najwięksi przyjaciele. Chorują. Umierają. Jak zrobić, żeby się świat nam wtedy nie zawalił? U każdego przebiega to inaczej, ale to bardzo trudne zadanie. Na tym jednak polega życie: nagle trzeba się rozstać z kimś najbliższym. Miałam 27 lat, gdy straciłam pierwszego męża. Dokładnie więc wiem, jak to jest. Tylko że wtedy życie było jeszcze przede mną
– Ale był to pewno olbrzymi szok, gdy Wiesław Dymny zmarł tak nagle.
– Tak. Ale mogłam to wszystko jakoś sobie przepracować. Wmówić sobie, uświadomić i uwierzyć, że śmierć kogoś bliskiego wcale mi go nie odbiera, że on cały czas jest przy mnie, że daje mi siłę. Mnie się to udało.
W moim programie „Spotkajmy się” bardzo często rozmawiam ze starymi ludźmi. Kiedyś zapytałam mojego gościa, panią profesor z UJ, jak to zrobić, żeby na starość być uśmiechniętym, radosnym człowiekiem. „To proste – odpowiedziała. – Trzeba sobie przez całe życie kolekcjonować skarby. Żyć pełnią życia. Mieć swoje pasje. Zwiedzać najróżniejsze miejsca w świecie, spotykać się z ciekawymi ludźmi. Bo potem wystarczy tylko, że zamknę oczy i jestem tam, gdzie chcę być” – mówiła. Trzeba zatem tak żyć, żeby na starość wspomnienia pomagały nam. Można tak zrobić, choć na pewno nie jest to proste. Mam już ogromna kolekcję takich skarbów.
– Doświadczyła pani w swoim życiu dużo fizycznego bólu. Czy można się z bólem oswoić? Jak najlepiej go znosić, bo towarzyszy nam w starości bardzo często?
– Chyba nie ma na to żadnej recepty. Każdy człowiek jest inną planetą i inaczej ból odczuwa. Są ludzie, którzy mają nieprawdopodobnie wysoko ustawiony próg bólu i są tacy, którzy cierpią z byle powodu. Trudno jest to oceniać. Najlepiej, żeby bólu nie było. Ale z drugiej strony – ból to nasz strażnik. Robiłam kiedyś program o Zespole Biemonda – chorujący na tę chorobę nie odczuwają w ogóle głębokiego bólu. To najgorsze kalectwo, jakie można sobie wyobrazić. Znam ludzi, którzy okropnie cierpią przez całe życie. Aby znieść straszliwy ból, szukają w nim sensu. I znajdują. Niektórzy czują się ludźmi wybranymi. Wpierw się buntują. Są rozgoryczeni. Nienawidzą świata. A pewnego dnia mówią sobie: „Już rozumiem – zostałem wybrany. Zostałem wybrany, aby to znosić”. Inni mówią: „Cierpienie musi mieć sens. Skoro jest tak dojmujące, zatem musi być ważne”. Ci ludzie dają mi najwięcej siły. Dzięki nim biorę się w garść. Myślę sobie: „Oni tak cierpią, a ja narzekam!”. Pamiętam, jak w moim programie „Spotkajmy się” sparaliżowana dziewczyna na wózku mówiła, że życie jest piękne. Zapytana, jaki ma ono sens dla niej, skoro jest tak ciężkie, odpowiedziała: „Czy wiesz Aniu, jak ważną pełnię rolę? Gdy ktoś na mnie spojrzy, musi sobie uświadomić, jaki jest szczęśliwy. Po to właśnie jestem!”. Rozpłakałam się na te słowa.
– Jak pani dba o swoje zdrowie?
– Od pewnego czasu stosuję dietę. Nie jem w ogóle makaronu, ryżu, kasz i chleba, a mięsa – niewiele. Odstawiłam słodycze. Jem za to ryby, jajka, sery, warzywa, owoce. Schudłam już 10 kg. Staram się, przynajmniej raz do roku, w wakacje, gdy mam więcej czasu, pojechać gdzieś na rehabilitacje – płatne albo w ramach NFZ. Ćwiczę wtedy intensywnie, biorę serię masaży, chodzę do kriokomory. Muszę być sprawna, bo przecież jeszcze ganiam po scenie. Regularnie się badam. Co półtora roku robię wszystkie badania onkologiczne: mammografię, cytologię itd. Robię też badania krwi, bo byłby to pierwszy ostrzegawczy sygnał, gdyby coś się ze mną złego działo. Nie rozumiem, dlaczego ludzie boją się badać. To przecież konieczne. Jednego tylko nie robię: powinnam więcej spać, a nie mam na to czasu.
– Od rana do nocy jest pani w ruchu: gra w teatrze, pracuje w swojej fundacji na rzecz niepełnosprawnych umysłowo, na uczelni, ma swój program w telewizji. Ciągle coś pani organizuje: a to festiwale, a to Salony Poezji. A jak pani odpoczywa?
– Bardzo pilnuję tego, żeby chociaż w wakacje wyjechać i odciąć się od wszystkiego. I to wyjechać daleko. W lipcu jadę z koleżanką, moją rówieśnicą, na wycieczkę do Azji. Nigdy tam nie byłam.
– Lubi pani wiosnę? Musi być piękna w pani domu z ogrodem, za miastem, z widokiem na Kraków…
– Najbardziej lubię właśnie wiosnę! Jest pełna zachwytów i … niespodzianek, bo nigdy nie pamiętam dokładnie, co gdzie wsadziłam w ziemię jesienią. Codziennie coś wyłazi z ziemi i zakwita. Wiosną wstaję o świcie, gdy tylko ptaki włączają swoje „radio” i robię obchód mojego ogródka. Wśród gwizdów i treli chodzę sobie na bosaka po trawie, sprawdzam, co potrzeba jakiej roślince, moje wierne koty szaleją wokół mnie, Wawel drzemie przede mną w dole, Kopiec Kościuszki się uśmiecha z daleka, a ja czuję się królową życia i z radością wkraczam w nowy dzień.
Rozmawiała Barbara Staśko
„Żyjmy dłużej” (nr 5/2013)
Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko” dziękuje redakcji „Żyjmy dłużej” za zgodę na opublikowanie niniejszego wywiadu.