Bieżące

Zrozumieć schizofrenię

„Możemy jednak kierować własnymi działaniami. Wtedy zacznie nam dziać się dobrze. Wielka siła i niezwykłość życia polega na tym, że cały czas się uczymy. Przecież człowiek zdobywa doświadczenia każdego dnia” – mówi w rozmowie z Anną Dymną Konrad Wroński.

Zapis telewizyjnej rozmowy z Konradem Wrońskim, który choruje na schizofrenię

Anna Dymna: Witam Cię, Konradzie.

Konrad Wroński: Witam.

A.D.: Na początek rozmowy masz ode mnie… To jest kryształ (wręcza rozmówcy kamyk). Żeby nasza rozmowa była taka jasna i czysta jak ten kryształ. Jak się czujesz dzisiaj?

K.W.: Dobrze, dobrze. Jest ładny dzień i jestem zadowolony. Dobrze się czuję.

A.D.: A zażywasz jakieś leki?

K.W.: Zażywam takie lekarstwa, które po prostu powodują to, że trudniej mi jest wrócić do choroby, które chronią mnie przed nasileniem się objawów.

A.D.: I zażywasz je codziennie?

K.W.: Tak, tak…

A.D.: Już o nich nie zapominasz?

K.W.: Nie zapominam o nich od dziesięciu lat.

A.D.: A jak nazywa się Twoja choroba?

K.W.: Schizofrenia.

A.D.: Kiedy zacząłeś na nią chorować? Czy, jako dziecko, byłeś zdrowy?

K.W.: Okresu mojego dzieciństwa nie oceniam dobrze. Nie było w nim tak, jak u przeciętnego dziecka.

A.D.: Byłeś inny?

K.W.: Pamiętam, że byłem outsiderem. Byłem wyobcowany i prawie nie miałem kontaktu z ludźmi. Tak to teraz widzę.

A.D.: Do przedszkola chodziłeś?

K.W.: Chodziłem.

A.D.: No i co? Siedziałeś sobie sam w kącie?

K.W.: Tak. Bawiłem się sam. Z dziećmi robiłem to sporadycznie. Czułem też lęk przed panią wychowawczynią. W ciągu całego okresu przedszkolnego odezwałem się do niej może raz… A może nie zrobiłem tego w ogóle? Nie pamiętam. Było we mnie coś takiego, że chowałem się przed ludźmi.

A.D.: Poszedłeś do szkoły zwyczajnej, prawda?

K.W.: Tak.

A.D.: I jak było w szkole? Wtedy byłeś trochę starszy.

K.W.: Dalej miałem problemy społeczne. W podstawówce dochodziło już do moich kontaktów z kolegami i koleżankami, ale były to kontakty raczej negatywne.

A.D.: Lubiłeś się uczyć?

K.W.: Nie uczyłem się. Oceny miałem bardzo kiepskie. Z trudem przechodziłem z klasy do klasy.

A.D.: A czy badał Cię wtedy jakiś psycholog albo lekarz?

K.W.: Tak. Z badania wynikło, że moje problemy z nauką nie są spowodowane brakiem inteligencji, lecz mają podłoże emocjonalne.

A.D.: Jak radziła sobie Twoja mama? Biła Cię czasami?

K.W.: Nie biła mnie w ogóle.

A.D.: A jak traktowali Cię koledzy w szkole, widząc, że jesteś odludkiem?

K.W.: Te kontakty były dla mnie trudne.

A.D.: Dokuczano Ci?

K.W.: Tak. Oceniając to jednak z perspektywy czasu, myślę, że we mnie było coś takiego, co powodowało, że koledzy mi dokuczali. Byłem w sobie zbyt zamknięty. Jeśli ktoś nieustannie ucieka, to inni mają odruch, żeby tę osobę gonić.

A.D.: Podstawówkę skończyłeś tak jak wszyscy, czy straciłeś jakiś rok?

K.W.: Ukończyłem ją normalnie. Z wielkim trudem. Ale udało się.

A.D.: I co potem się stało?

K.W.: Później poszedłem do zawodówki. Do technikum bałem się iść. Uczyłem się rok. Potem dostałem chyba zapalenia mózgu albo zapalenia gardła. Nie pamiętam. W każdym razie była to infekcja, która uszkodziła częściowo obszar mózgu odpowiedzialny za emocje.

A.D.: Zapalenie opon mózgowych miałeś?

K.W.: Coś takiego.

A.D.: Byłeś w szpitalu?

K.W.: W szpitalu byłem przez jakieś trzy tygodnie. Miałem tam wrażenie, że ktoś porozumiewa się ze mną za pomocą telepatii, że cofam się do poprzednich wcieleń… Były jakieś dziwne sny… Może wszystko na skutek tego, że miałem ponad czterdzieści stopni gorączki.

A.D.: Mówiłeś mi przed nagraniem, że Twój stan zaczął się wtedy raptownie pogarszać. W czym się to objawiało?

K.W.: Wróciłem do zawodówki. Zauważyłem, że jest ciężko, że nie daję sobie rady z nauką. Byłem bardzo zdekoncentrowany, odrealniony. Po pół roku trafiłem do szpitala psychiatrycznego. Dostałem duże dawki leków. Miałem wtedy szesnaście lat. Pamiętam, że, po siedmiu tygodniach leczenia, zacząłem odczuwać nową jakość życia, kontakty z ludźmi miałem znacznie lepsze. Nie takie, jak być powinny, ale lepsze.

A.D.: I pewnego dnia przestałeś zażywać leki, bo się świetnie poczułeś.

K.W.: To nie było tak, że się świetnie poczułem. Po ukończeniu zawodówki, poszedłem do pracy. Pracowałem w firmie, która produkowała płytki drukowane. Miałem wrażenie, że nie do końca dobrze wykonuję swoją pracę, że powinienem mieć więcej energii, a leki obniżają jej poziom. W końcu doszedłem do wniosku, że jestem zdrowy i, skoro psychiatra się mną nie zajmuje to mogę leki odstawić. I pojechałem sobie na wczasy. Leków ze sobą nie zabrałem. A może, jeślibym je wziął, sprawy potoczyłyby się inaczej… Nie byłoby takiego rozpędzenia myśli.

A.D.: Co to znaczy: „rozpędzenie myśli”?

K.W.: To znaczy… Mamy swój wewnętrzny świat i świat zewnętrzny. Kiedy człowiek wchodzi w stan psychotyczny, to wówczas to, co dzieje się we mnie, zaczyna nabierać dużo większej wartości niż to, co dzieje się na zewnątrz; pojawiają się myśli, imperatywy… Że na przykład, kiedy poruszę ręką, to coś strasznego się stanie. Ta presja jest też związana z jakimś poczuciem winy. Pewne rzeczy, które normalnie odbieramy jedynie jako wyobrażenia, pod wpływem takich emocji stają się realnością. Nie wiem, jak to wyrazić… Na przykład wyglądam przez okno i widzę Słońce, a obok Saturna… Taki obraz…

A.D.: Ale wiesz, że jest on prawdziwy?

K.W.: Nie zastanawiam się nad tym. Dopiero po wyjściu z tej psychozy człowiek orientuje się, że była to iluzja. Kiedyś, podczas oglądania telewizji, miałem też halucynację, że obraz w dziewięćdziesięciu procentach jest zakodowany.

A.D.: A głosy? Głosy jakieś słyszałeś?

K.W.: Miałem to szczęście, że głosów nie słyszałem. Ale odnosiłem wrażenie, że przylecą po mnie kosmici albo że umarłem, jestem duchem i dlatego mogę robić przeróżne rzeczy, ponieważ nic i nikt nie jest już mi w stanie zagrozić. Pod wpływem tego uczucia wyważyłem drzwi. Nabrałem strasznej siły. Miałem wrażenie jakby wstąpił we mnie jakiś duch, który całkowicie nade mną zapanował. Ten stan trwał przez kilka dni. Byłem wtedy, jak już mówiłem, na wczasach. Różni ludzie mnie widzieli.

A.D.: I co się stało, że przyjechało pogotowie?

K.W.: Rozbiłem jeszcze komputer. Nikomu nie życzę takiej siły. To nie jest dobra siła, bo niczego nie tworzy. Kotłuje się tylko w nieuporządkowany sposób i nie wiadomo, co zrobi.

A.D.: Dużo już wiesz o swojej chorobie. Czy, gdyby przyszedł kolejny atak, byłbyś w stanie go powstrzymać?

K.W.: Można takie ataki hamować, lecz powstrzymać ich nie sposób. Trzeba mieć bardzo silne dawki leków…

A.D.: Czyli możesz wyczuć to niebezpieczeństwo, że nadchodzi? Jak to się nazywa?

K.W.: Takie objawy to są prodromy.

A.D.: Miewasz je?

K.W.: Mam je ostatnio. Wydaje mi się na przykład, że jak ludzie rozmawiają na jakiś temat, to jest w tym zaklęty kod, że tak naprawdę rozmawiają o mnie. Muszę wówczas zwiększać dawkę leku. Tamtej psychozy, przez którą przeszedłem, bardzo się wystraszyłem. Powziąłem silne postanowienie, że nie dopuszczę do kolejnego takiego epizodu. Udało mi się w tym wytrwać.

A.D.: Już przez dziesięć lat.

K.W.: To prawda. Ale różnie z tym bywa. U niektórych ludzi takie nawroty zdarzają się co roku. Nie ma po prostu jednej drogi. Każda schizofrenia jest inna. Myślę, że jest wiele możliwości, aby z nią walczyć. Najwięcej ma ich osoba, która choruje. Należy starać się rozwijać w sobie zdrowe zachowania.

A.D.: Gdybyś mógł wybrać, to gdzie chciałbyś pracować?

K.W.: Chciałbym pracować jako programista, bo myślę, że posiadam zdolność myślenia programistycznego. To mi łatwo przychodzi. Obecnie studiuję informatykę i ekonometrię.

A.D.: Na którym roku?

K.W.: Na pierwszym. Idzie mi dobrze.

A.D.: To będziesz miał zawód. Ciekawe, czy znajdziesz pracę?

K.W.: Mam silną motywację. Połowa moich informatycznych umiejętności bierze się stąd, że jestem uparty: nie pytam kogoś, jak to zrobić, tylko do celu dochodzę sam. Mam więc nadzieję, że znajdę pracę.

A.D.: To już wiem… Masz świetny charakter. Dlatego zwyciężasz ze swoją chorobą. Jesteś uparty, konsekwentny, skupiony. Czy jest możliwe, żebyś to, co robiła z Tobą schizofrenia, przekuł na jakąś pozytywną energię?

K.W.: To wymaga ogromu pracy. Ale, jeśli przejdzie się ten etap, przekuję swoją ciemną stronę w jasną, to wtedy jest to o wiele większa siła niż ta, która rozwija się w człowieku naturalnie.

A.D.: Skąd te choroby się biorą? Czy w Twojej rodzinie ktoś miał podobne problemy?

K.W.: Generalnie w domu było trudno. Rodzice się rozeszli. Dzieciństwa łatwego nie miałem. Myślę więc, że wszyscy wyszliśmy z tego z jakimiś ranami. Ale ważna jest inna rzecz. Czasami człowiek może stwierdzić: jestem chory, słaby, więc mam prawo źle się poczuć i wymagać, by inni się mną zajęli. To normalne, ludzkie. Osoby, które chorują psychicznie, mają skłonność do stawiania się w takiej roli. Kiedy jednak objawy ustępują, nie można dłużej tłumaczyć się chorobą, trwać w nawykach. Należy mądrze myśleć i o sobie, i o chorobie. Na tym między innymi polega walka o zdrowie.

A.D.: Jakie to życie jest?

K.W.: Myślę, że świat jest doskonały. To, że w naszym życiu dzieje się czasami źle, że mamy różne problemy, jest tylko po to, byśmy uświadamiali sobie, że to wynik rezultatów naszych działań. Jeżeli coś zrobimy źle, to będzie dziać się niedobrze w naszej codzienności. Możemy jednak kierować własnymi działaniami. Wtedy zacznie nam dziać się dobrze. Wielka siła i niezwykłość życia polega na tym, że cały czas się uczymy. Przecież człowiek zdobywa doświadczenia każdego dnia.

A.D.: Myślałeś sobie, że Twoja choroba jest niesprawiedliwością? Wierzysz w Pana Boga?

K.W.: Wierzę. Nigdy nie uważałem, że moja choroba to jakaś niesprawiedliwość. Nie mnie to oceniać, czym ona dla mnie jest. Jestem za „mały”, by oceniać to, kto i co spowodowało, że zachorowałem. Wiem jednak, że to wszystko idzie ku dobremu.

TVP2, 14 września 2009 r., godz. 13.00

A
A+
A++
Drukuj
PDF
Powiadom znajomego
Wstecz
Create a Mobile Website
View Site in Mobile | Classic
Share by: